poniedziałek, 2 marca 2009

literackie wariacje

Wychodząc z domu na pewno zamknąłem drzwi. Na pewno? Zawsze przecież zamykam. Kurwa, a jeśli tym razem nie zamknąłem? Nie! Sram na to! Nie będę czwarty raz w tym tygodniu wracał z przystanku, żeby szarpnąć za klamkę i przekonać się,  że drzwi ani drgną. Niech nawet są otwarte na oścież, niech zachęcają do wejścia złodziei, bandytów i turystów z Japonii. Niech menele czują się zaproszeni i niech pani Stefa z czwartego piętra przetrzepie szafki. Nie no, ja jestem nienormalny. Trzeba mieć anielską cierpliwość, żeby wytrzymać z kimś takim jak ja, a ja takiej cierpliwości nie mam.

Ale może to i dobrze? Dzięki temu, myślę, że właśnie dzięki temu jestem w stanie tyle na raz zrobić, żeby zbytnio nie myśleć. Myślenie zawsze było dla mnie zabójcze – prowadziło do zbytniego rozdrobnienia się, atomizowania. Wówczas nawet wybór pietruszki w sklepie przestaje być banałem – bo ta ma zieleńsze liście, a ta wygląda na świeższą. Lepiej nie myśleć, tylko działać, coś robić. Do takich wniosków doszedłem w dzieciństwie i tym kieruje się w życiu. Stąd czasem wybuchowość. Ale – znów dywagujemy o pierdołach. Powiedz mi może lepiej, co z tym wylotem? Załatwiłem nam hotel w Antseranana, na północnym wybrzeżu, tylko nie wiem jeszcze czy od piątku czy soboty? Na miejscu będzie czekała na nas Hermenegilda – przynajmniej tak należy się do niej zwracać. Jak tylko przylecimy, rozpakujemy się, oprowadzi nas po okolicy, by łatwiej było wejść w rolę. Tylko proszę Cię – nie bierz tym razem całego zestawu „ślusarza” – tachanie tego nie należy do przyjemności, a potem i tak nie ma czasu, by z tego skorzystać – zagadał.

Ale co niby należy do przyjemności w tej robocie? Co Stefan? Co tu jest takie fajne? Łażenie w chłodzie i w deszczu od podwórka do podwórka? Wykrzykiwanie zdartym głosem „Noże, noże ostrzę!” Co tu jest takiego przyjemnego? Że dzieciaki rzucają w nas śmieciami z balkonów?! No zabawa jest przednia, rzeczywiście.

Nie przypuszczałem, ze to właśnie tak się potoczy. Do tego jeszcze to, co zauważyłem na dole. W najśmielszych snach spodziewałbym się dokładnie nie tego. I jeszcze ten cały Helmut, który wybiegł ubrany jedynie w saczek, drąc się na całe gardło. Zupełnie jednak odwrócił uwagę od nas całej tej rzeszy tłumu. Dobra, zabierzmy się w końcu do naszego zadania. Hela może być zniecierpliwiona, Tylko trzymaj się planu, żeby nie wyszło tak jak ostatnio, w Monachium, gdzie musiałem, kurwa, skoczyć z tego dachu. Dobrze, że zdążyłeś z tą ciężarówką, bo nie byłoby nas już tu. Mnie. Powiedz mi jeszcze, czy uprzedziłeś Julię iż nagle może włączyć się alarm?

Boję się, że ta głupia dziewczyna nie zdaje siebie sprawy z ryzyka. Ona chyba nie wie, że jeśli nas złapią staniemy przed całą klasą bez spodni i pan Schrang wymierzy nam po 20 razów metrową linijką. A my będziemy mogli tylko w milczeniu patrzeć na jego wstrętną twarz, która nie wyraża niczego. Niczego poza prawie perfekcyjnie skrywanym zadowoleniem. „Drryyy Pipipi Drryyy” – właśnie zabrzmiało zbliżające się upokorzenie.

Uosabiało się w profesorze nauk humanistycznych, co do których nigdy nie znajdowała specjalnego uzasadnienia – bo po co dywagować nad ludami pierwotnymi i zastanawiać się co tez ten artysta mógł mieć na myśli, po czym dochodzić do sprzecznych wniosków z twórcą. Który już nie mógł mieć innego zdania w sprawie, leżąc od 7 stuleci w ziemi. Zwłaszcza irracjonalne wydawało się jej odkrywanie na nowo tego samego – w świetle nowych faktów… Jakich, u diabła, nowych, zastanawiała się przesiadując na tych wykładach historii. I oto, podczas tego całego przyjęcia on zmierza w jej stronę, ze sztywno przyklejonym do twarzy uśmiechem, nieskazitelnie podkręconymi wąsami i zakolami sięgającymi karku. W momencie, gdy otwierał usta, z których już niejednokrotnie słyszała słowa pogardy wobec jej poglądów, za które to jednak ona została wyróżniona i na których cześć, można by powiedzieć, było zorganizowane całe to dzisiejsze zamieszanie, rozległ się dobrze jej znany dzwonek jego telefonu. Dość specyficzny i charakterystyczny dla niego – jedyny inny. Dzwoniła ta trzecia.

A w mojej głowie znów zabrzmiało zdanie „po kiego grzyba mi trzy komórki?” Ok. jedna prywatna, jedna służbowa i jedna na kartę, żebym mógł telefonować nie będąc namierzanym przez rząd. Czyli dzwonił ktoś na mój tajny, poufny i niejawny numer. Odebrać? Trochę strach… ale w sumie to bez sensu, że nigdy nie odbieram. O kant dupy rozbić taką konspirację. Nawet nie mam kompanów. Ale kto chciałby się ze mną kumplować skoro nie da się ze mną skontaktować? To nie ja powinienem zwalczać rząd i korporacje, ale one mnie.

Jak echo przeszłości naszła mnie ta myśl sprzed kilku lat, gdy po raz ostatni wtulałem się w jej włosy i czułem na sobie splecione jej uda. Obiecałem sobie wówczas, że to się już nigdy nie powtórzy, że już nigdy nie znajdę się na bruku przez jakiegoś zakichanego urzędasa I, bądź co bądź – dopiąłem swego. Nie mnie oceniać, czy we właściwy sposób, bo nurkowanie pod mostem nie należy przecież do najprzyjemniejszych rzeczy… I jeszcze ten diament koronny tak uwiera w nogawce.

Dobra – raz, dwa trzy i siup!

To było miesiąc temu. Było. A teraz jest teraz. Bogatszy o kilka blizn, uboższy o kawałek serce, spokojniejszy o przyszłość. Czego chcieć więcej? Może jedynie dwóch, zamiast trzech, ale i tak nie ma nikt takiego jednego jak ja!

 

Stworzone przez:

Ł.M.

M.K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz