poniedziałek, 30 marca 2009

Pan Be


            Dla tych co nie widzieli, a chcieli by zobaczyć.












sobota, 21 marca 2009

Reklama

www.youtube.com/watch?v=I4wFlhWr8C4


Link do bardzo sympatycznej reklamy z lat 90'

jeszcze jedno odnalezione.

Dobrze mieć skaner...




No właśnie, dobrze mieć. Przeglądałem stare negatywy i odkryłem takie, o których kompletnie zapomniałem; myślałem, że negatywy mi przepadły, a tu są i od razu mogłem je zeskanować. Efekty powyżej. Dla tych, co nie wiedzą: moje zdjęcia to skany prosto z negatywów, bez zabawy z kompem. Naprawdę.

piątek, 20 marca 2009

prawda - nieprawda






Trochę na temat stare, ale nie aż tak”. Rozmawialiśmy z Agatą – wyszło nam, że estetyka się zmienia i że te zmiany te spowodowane są reklamą. Idealność świata reklamy budzi reakcję nieufności wobec prac silnie estetycznych. Prawda jest teraz w pracach „brudnych”, pozornie (lub świadomie) przypadkowych. Ta zmiana jest w nas, w podświadomości. Trzy pierwsze zdjęcia są dla mnie mocne i prawdziwe. To mój nieżyjący ojciec i mama. Czuję (nie wiem, czy słusznie), że mówią o nich coś ważnego, że są naprawdę o nich. Dwa pozostałe, chociaż estetycznie ciekawsze, są puste, nic nie mówią o niczym i o nikim.
Wiem, że ileś lat temu byłoby dokładnie odwrotnie.
Szkoda, że tak wiele jest prac chaotycznych, przypadkowych i – jednak – nadal o niczym... To tak w skrócie, takie nasze dość chaotyczne refleksje.

środa, 18 marca 2009

Bajka z pleneru literackiego.

KRÓTKA BAJKA O CZAJNIKACH Z GWIZDKIEM (do wykonywania przez dzieci w szkołach, świetlicach i innych tego typu placówkach)

Był raz sobie czajnik z gwizdkiem, nazwijmy go A, który gwizdał o, tak: (tutaj przykład).
Był też inny czajnik, nazwijmy go B, który gwizdał trochę inaczej. O, tak: (tutaj przykład).
Jeżeli od gwizdu czajnika A odejmiemy gwizd czajnika B, to wychodzi nam coś takiego: (tutaj przykład).
Jeżeli weźmiemy teraz „coś takiego” i każemy to odtworzyć górnikowi w pełnym umundurowaniu po dwunastu godzinach świętowania Barbórki, to przechodzimy na infradźwięki, a to jest zupełnie bez sensu i do tego niepedagogiczne, dlatego to już

KONIEC
(tutaj przykład).

Stare, ale nie aż tak. Biały smok.


Zrobiłem kiedyś takie zdjęcie, które nieodparcie kojarzy mi się z "Miejscem początku" Ursuli K. Le Guin. Występuje tam smok, który jest biały, jest samicą i jest jakiś taki fizjologiczny. To tylko skojarzenie, ale tak to zdjęcie nazwałem.

stare, ale nie aż tak...


To niezwykłe, jak zmieniają się kryteria. Fotkę zrobiłem ok 15 lat temu i wtedy to było coś zupełnie bez sensu i beznadzieja pełna. A teraz? - ciekawa i po prostu dobra fota.

wtorek, 17 marca 2009

Plener literacki - teraz ja.

Zrobiliśmy sobie plener literacki. Efekty przedstawili już inni. Teraz ja.

HISTORIA POLSKI. HENRYK BRODATY.

Żyła raz sobie mysz, która była bardzo, bardzo piękna. Była piękna w sposób doskonały. Idealne proporcje jej ciała, podkreślone nieopisanym wdziękiem jej ruchów, hipnotyzowały wręcz koty, które opadały wpół skoku i pytały nieśmiało: Ktoś ty? Delikatna szarość jej brzuszka z kontrapunktem różowych sutek przywodziła na myśl świt nad górami, kiedy pierwsze kształty wyłaniają się z mroku, muśnięte zaledwie blaskiem jutrzenki. Jej oczy były bystre, o błękitnawym odcieniu, a bijąca z nich żywa inteligencja prowokowała do rozmowy i zwierzeń...
Jedyną skazą na tym ideale był glos – płaski, piskliwy, ordynarny. Mysz zdawała sobie sprawę z tego swojego mankamentu, toteż od najmłodszych lat pilnowała się, żeby nic nie mówić. Jej milczenie zaś jedynie wzmagało czar, jaki rzucała na otoczenie, dając nieodparte wrażenie mądrości oraz tajemniczej głębi uczuć.
Kiedy mysz miała 32 lata, zakochała się w szczotce do ubrań. Decyzja o miłości była decyzją w pełni dojrzałą i świadomą: zdając sobie sprawę, że niekontrolowane uczucia są zwykle źródłem wielu nieszczęść, a niejednokrotnie wręcz tragedii, postanowiła zakochać się w sposób w pełni racjonalny.
Długa wahała się pomiędzy szczotką i odkurzaczem. Cztery inne ewentualności odrzuciła niemal od razu: nie miał szans ani długopis, ani płaszczyk z wełny, ani zlewozmywak. Od pilota do video odwróciła się ze wzgardą. Cała czwórka była banalna, zwyczajna, nieznośnie przewidywalna.
Odkurzacz był w porządku, męski i konkretny, ale jednak brakowało mu tej odrobiny nieprzewidywalności, jaką miała szczotka. Tego czegoś nieuchwytnego, co decyduje o różnicy pomiędzy „zostańmy przyjaciółmi...” a „kocham cię!”.
Decyzja nie była, mimo wszystko, łatwa. Odkurzacz miał swoje zalety. Potrafił być śmieszny jak mało kto: czasem miał ssawkę, a czasem takie coś płaskie, no a jego karbowany organ wyginał się wdzięcznie na wszystkie strony jak w tańcu... Kiedy zaś zamierał, jego opadający w dimmiduendo od tenora do basu głos budził w brzuszku myszy słodkie dreszcze... Ale...
Ale szczotka, ze swoim idealnie równym włosem, z politurowaną rączką, była po prostu – piękna. Nie tak piękna jak mysz, to oczywiste, ale mimo wszystko bardzo... Szale na jej korzyść przechyliło w końcu srebrne kółko na końcu rączki, cudownie perwersyjne, obiecujące nieznane, egotyczne rozkosze...
Kiedy się w końcu zdecydowała, reszta poszła piorunem. Przez godzinę powtarzała sobie: „Kocham szczotkę!”, potem był kwadrans erotycznych marzeń, jeszcze godzinka na wyobrażenia na temat dzieci i wystroju wnętrz i już biegła do szczotki, gotowa na wyznanie.
Stanęła przed nią we wdzięcznej i lekko prowokującej pozycji – a tu nic. Milczenie.
Stropiła się nieco, bo to jej do tej pory nie spotkało, ale uznała milczenie za nieśmiałość, toteż lekko, tajemniczo się uśmiechając, tak niby niechcący musnęła ogonem rączkę szczotki.
Nic!
Spojrzała z niedowierzaniem.
Otarła się bokiem o włosie – nic. Zamruczała, jednocześnie zerkając spod półprzymkniętych powiek – zero reakcji.
To ją naprawdę ruszyło. Usiadła więc na wprost, odsłaniając bezwstydnie (ale ze wstydliwym uśmiechem!) wszystkie swe wdzięki – i też nic!
Mysz wpadła w panikę. Nosek jej się zaróżowił, łapki zadrgały, szepnęła nawet „mamusiu...”, ale szczotka ani drgnęła! Piękno myszy najwyraźniej przestało działać. Spojrzała w lustro – no przecież żadnej zmiany!
To co się dzieje?!
Nawet nie zauważyła, że powiedziała to na głos.
-A cóż to za ohydny dźwięk? – Dobiegło zza jej pleców mruknięcie odkurzacza.
-Nie wiem. – Odparła szczotka. – Ale to chyba ta mysz. Trzeba mieć, kurwa, tupet, żeby się odzywać z takim głosem. Idziemy, kochany?
-No pewnie! – Odparł ochoczo odkurzacz.
I poszli, objęci, w ciemność.
A mysz? Cóż – powiem krótko: po pełnej załamce uznała, że życie jest za krótkie na głupoty, więc poszła w tango na maksa i po roku zdechła.
A w tydzień później na jej zwłoki nadepnął taki jeden Henryk, poślizgnął się i połamał obie ręce. Więc przestał się golić.

KONIEC.

sobota, 14 marca 2009

środa, 11 marca 2009

jeszcze starsze

natrafiłem an stronę ze starymi fotami, moim zdaniem ten wierzchołek jaki odkryłem jest interesujący :)
a to wszysko z http://www.wykop.pl/ramka/154089/native-americans-indianie-ameryki-polnocnej-na-zdjeciach-z-poczatku-xx-wieku

planowane nieprzewidywalne


czasem też może się zdarzyć :0

poniedziałek, 9 marca 2009

nieprzewidywalne 3



Autorem zdjęcia ja nie jestem,
ale za to jest nim postać obok mnie - bartek pe.

nieprzewidywalne 2





Żeby się unosić potrzebni są tylko inni ludzie

Zdjęcie by I rok fotografii PWSFTViT

czwartek, 5 marca 2009

Literatka, 4.03.2009

Dyskutowali jeden z drugim, sytuacja prawie jak z "Cieni we mgle". Oto co udało się zasłyszeć:
Nie ma zła, jest tylko egoizm. Inaczej... jest egoizm, który objawia się w postaci zła.
A gdy robisz coś dla innych, aby poczuć się lepiej? Dla własnej korzyści? To także egoizm, więc równie dobrze przejawem egoizmu może być dobro...

Wybór obiektywny:
Żeby móc wybrać coś obiektywnie dobrego w zasięgu jednostki, trzeba by prześledzić konsekwencje jednego wyboru, wymazać to z jej pamięci i przewidzieć konsekwencje drogi przeciwnej. Zakładając, że istnieją tylko dwie. Nawet jeśli byłaby możliwość podróży w czasie, to czy przy tej okazji znika zdobyta już wiedza i świadomość? Jeśli tak, to jaki jest sens tej podróży? Dzień Świstaka?
Co ma być więc kluczem "dobrego" postępowania?
Czy fizycznie istnieje coś takiego jak pojęcie absolutu?
Prędzej, czy później musisz dokonać wyboru. Wybór Cię określa. Możesz przesunąć moment podjęcia decyzji, ale ostatecznie musisz dokonać wyboru. W przeciwnym razie jest to próba życia starym życiem, w momencie zmieniających się okoliczności.
1) Gdzie jest toaleta?
2) Pod nami, za nami po lewej.
Można jedynie wyliczyć PRAWDOPODOBIEŃSTWO zaistnienia tu i teraz. Jak w przypadku atomu-nie da się jednocześnie określić pędu i położenia. Musimy być już pijani.
Po co zastanawiać się nad czymś, co wykracza poza ludzką, NASZĄ naturę? Skoro nie da się znaleźć odpowiedzi.

Zasłyszane przy piwie.
Kruczu
Juras

nieprzewidywalne























gdy planujesz coś czasem, starasz się i wogóle
jeśli ma wyjść przypadek, to nie da się tego zmienić...





tylko, czy to źle?

środa, 4 marca 2009

Wskazówka Dziadka - II

Dźwięki, które go zbudziły wybrzmiewały blisko, tuż nad jego głową.
- Śpi już bardzo długo, czy to mu nie zaszkodzi? - z niepokojem zapytała kobieta.
- Śpi, bo jest słaby. Jest miękki, jak imię, które wybrał mu twój ojciec – odpowiedział szorstki męski głos.
A potem trzasnęły drzwi.
- On tak nie myśli naprawdę – szepnęła kobieta i pocałowała chłopca w policzek.
Wychodząc dodała jeszcze:
- Śpij, jak długo chcesz, Julianie.
A Julian tylko udawał, że go nie ma. Jak zwykle, kiedy rodzice byli w pobliżu.
Jeszcze długo po ich wyjściu nie otwierał oczu, nasłuchując kroków na korytarzu. Domyślał się, gdzie jest i przeciągał chwilę, w której miał nabrać pewności, że tak, to szpital, a wszystko, o czym mówił mu dziadek, nie mogło się wydarzyć.

wtorek, 3 marca 2009

Wskazówka Dziadka - I

- Co będzie, jeśli to wszystko nieprawda? - powiedział Julek i cofnął rękę. Cały dom skąpany był w mroku i śnie, jego ciche słowa zabrzmiały więc mocniej, niż się spodziewał. Przestraszony rozejrzał się wokół, ale wydawało się, że jego obecność na strychu nie została odkryta. Chłopiec odetchnął głęboko i sięgnął w stronę cyferblatu.
Zegar był bardzo duży i choć Julek stał na krześle, musiał mocno zadrzeć głowę do góry, by odczytać godzinę, na której przed laty zatrzymały się wskazówki. Szesnasta. A może czwarta. Tego też nie był pewien. Wiedział tylko, że musi cofnąć czas o cztery godziny. A potem pozwolić mu biec swobodnie dalej.
W świetle księżyca tarcza zegara wyglądała na zimną, wskazówki lśniły jak brzytwa dziadka. I były tak samo ostre. Ze zdziwieniem, ale już bez strachu, chłopiec obserwował kroplę krwi powiększająca się na palcu. Wskazówka, którą pchnął lekko, obracała się do tyłu jak szalona. Śledził ją wzrokiem przez dłuższą chwilę, z ręką zawieszoną w powietrzu, żeby wyczuć moment, kiedy może dotknąć drugiej, nie tracąc przy tym palca.
Im dłużej patrzył, tym bardziej kręciło mu się w głowie. Drżącą ręką pchnął długą wskazówkę. Ruszyła powoli, do przodu, zataczając szerokie koło. Krótką i grubszą spotkała dokładnie na godzinie dwunastej. W samo południe. A może o północy. Tego nie wiedział. I nie zdążył o tym pomyśleć, bo gdy wskazówki nałożyły się na siebie i zatrzymały gwałtownie, chłopiec zaskoczony drgnął, stracił równowagę i razem z krzesłem, z szeroko rozpostartymi ramionami, poleciał do tyłu. Wydawało mu się, że spada bardzo powoli, a gdzieś z oddali dobiegało go bicie zegara.

poniedziałek, 2 marca 2009

cuda


a w miejscowości nieopodal, gdzie po zakupy chadzaliśmy, można znaleźć takie osobliwości:

literackie wariacje

Wychodząc z domu na pewno zamknąłem drzwi. Na pewno? Zawsze przecież zamykam. Kurwa, a jeśli tym razem nie zamknąłem? Nie! Sram na to! Nie będę czwarty raz w tym tygodniu wracał z przystanku, żeby szarpnąć za klamkę i przekonać się,  że drzwi ani drgną. Niech nawet są otwarte na oścież, niech zachęcają do wejścia złodziei, bandytów i turystów z Japonii. Niech menele czują się zaproszeni i niech pani Stefa z czwartego piętra przetrzepie szafki. Nie no, ja jestem nienormalny. Trzeba mieć anielską cierpliwość, żeby wytrzymać z kimś takim jak ja, a ja takiej cierpliwości nie mam.

Ale może to i dobrze? Dzięki temu, myślę, że właśnie dzięki temu jestem w stanie tyle na raz zrobić, żeby zbytnio nie myśleć. Myślenie zawsze było dla mnie zabójcze – prowadziło do zbytniego rozdrobnienia się, atomizowania. Wówczas nawet wybór pietruszki w sklepie przestaje być banałem – bo ta ma zieleńsze liście, a ta wygląda na świeższą. Lepiej nie myśleć, tylko działać, coś robić. Do takich wniosków doszedłem w dzieciństwie i tym kieruje się w życiu. Stąd czasem wybuchowość. Ale – znów dywagujemy o pierdołach. Powiedz mi może lepiej, co z tym wylotem? Załatwiłem nam hotel w Antseranana, na północnym wybrzeżu, tylko nie wiem jeszcze czy od piątku czy soboty? Na miejscu będzie czekała na nas Hermenegilda – przynajmniej tak należy się do niej zwracać. Jak tylko przylecimy, rozpakujemy się, oprowadzi nas po okolicy, by łatwiej było wejść w rolę. Tylko proszę Cię – nie bierz tym razem całego zestawu „ślusarza” – tachanie tego nie należy do przyjemności, a potem i tak nie ma czasu, by z tego skorzystać – zagadał.

Ale co niby należy do przyjemności w tej robocie? Co Stefan? Co tu jest takie fajne? Łażenie w chłodzie i w deszczu od podwórka do podwórka? Wykrzykiwanie zdartym głosem „Noże, noże ostrzę!” Co tu jest takiego przyjemnego? Że dzieciaki rzucają w nas śmieciami z balkonów?! No zabawa jest przednia, rzeczywiście.

Nie przypuszczałem, ze to właśnie tak się potoczy. Do tego jeszcze to, co zauważyłem na dole. W najśmielszych snach spodziewałbym się dokładnie nie tego. I jeszcze ten cały Helmut, który wybiegł ubrany jedynie w saczek, drąc się na całe gardło. Zupełnie jednak odwrócił uwagę od nas całej tej rzeszy tłumu. Dobra, zabierzmy się w końcu do naszego zadania. Hela może być zniecierpliwiona, Tylko trzymaj się planu, żeby nie wyszło tak jak ostatnio, w Monachium, gdzie musiałem, kurwa, skoczyć z tego dachu. Dobrze, że zdążyłeś z tą ciężarówką, bo nie byłoby nas już tu. Mnie. Powiedz mi jeszcze, czy uprzedziłeś Julię iż nagle może włączyć się alarm?

Boję się, że ta głupia dziewczyna nie zdaje siebie sprawy z ryzyka. Ona chyba nie wie, że jeśli nas złapią staniemy przed całą klasą bez spodni i pan Schrang wymierzy nam po 20 razów metrową linijką. A my będziemy mogli tylko w milczeniu patrzeć na jego wstrętną twarz, która nie wyraża niczego. Niczego poza prawie perfekcyjnie skrywanym zadowoleniem. „Drryyy Pipipi Drryyy” – właśnie zabrzmiało zbliżające się upokorzenie.

Uosabiało się w profesorze nauk humanistycznych, co do których nigdy nie znajdowała specjalnego uzasadnienia – bo po co dywagować nad ludami pierwotnymi i zastanawiać się co tez ten artysta mógł mieć na myśli, po czym dochodzić do sprzecznych wniosków z twórcą. Który już nie mógł mieć innego zdania w sprawie, leżąc od 7 stuleci w ziemi. Zwłaszcza irracjonalne wydawało się jej odkrywanie na nowo tego samego – w świetle nowych faktów… Jakich, u diabła, nowych, zastanawiała się przesiadując na tych wykładach historii. I oto, podczas tego całego przyjęcia on zmierza w jej stronę, ze sztywno przyklejonym do twarzy uśmiechem, nieskazitelnie podkręconymi wąsami i zakolami sięgającymi karku. W momencie, gdy otwierał usta, z których już niejednokrotnie słyszała słowa pogardy wobec jej poglądów, za które to jednak ona została wyróżniona i na których cześć, można by powiedzieć, było zorganizowane całe to dzisiejsze zamieszanie, rozległ się dobrze jej znany dzwonek jego telefonu. Dość specyficzny i charakterystyczny dla niego – jedyny inny. Dzwoniła ta trzecia.

A w mojej głowie znów zabrzmiało zdanie „po kiego grzyba mi trzy komórki?” Ok. jedna prywatna, jedna służbowa i jedna na kartę, żebym mógł telefonować nie będąc namierzanym przez rząd. Czyli dzwonił ktoś na mój tajny, poufny i niejawny numer. Odebrać? Trochę strach… ale w sumie to bez sensu, że nigdy nie odbieram. O kant dupy rozbić taką konspirację. Nawet nie mam kompanów. Ale kto chciałby się ze mną kumplować skoro nie da się ze mną skontaktować? To nie ja powinienem zwalczać rząd i korporacje, ale one mnie.

Jak echo przeszłości naszła mnie ta myśl sprzed kilku lat, gdy po raz ostatni wtulałem się w jej włosy i czułem na sobie splecione jej uda. Obiecałem sobie wówczas, że to się już nigdy nie powtórzy, że już nigdy nie znajdę się na bruku przez jakiegoś zakichanego urzędasa I, bądź co bądź – dopiąłem swego. Nie mnie oceniać, czy we właściwy sposób, bo nurkowanie pod mostem nie należy przecież do najprzyjemniejszych rzeczy… I jeszcze ten diament koronny tak uwiera w nogawce.

Dobra – raz, dwa trzy i siup!

To było miesiąc temu. Było. A teraz jest teraz. Bogatszy o kilka blizn, uboższy o kawałek serce, spokojniejszy o przyszłość. Czego chcieć więcej? Może jedynie dwóch, zamiast trzech, ale i tak nie ma nikt takiego jednego jak ja!

 

Stworzone przez:

Ł.M.

M.K.